Joe Biden zastąpił Donalda Trumpa na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, a w wielu miejscach na świecie ludzie odetchnęli z uglą. Jednak przez medialny szum, który komentuje wydarzenia inaugarycjne i szturm na Kapitol, przedostaje się nerwowe pytanie: co to oznacza dla Europy i świata?
Na samym początku stycznia media na całym świecie obserwowały z niecierpliwością wydarzenia w USA, starając się przekazać swoim obywatelom najbardziej prawdopodobne wróżby. Można stwierdzić, że w Unii Europejskiej ta wiadomość została przyjęta z radością. Joe Biden, 46. prezydent państwa, które w ostatnich latach utraciło pozycję przywódcy, może być symbolem zmian.
Nowy dzień, powracająca normalność, oczyszczenie – to tylko jedne z wielu takich opisów największych europejskich mediów. Niewątpliwie, wielu z nas wygląda szansy na odnowienie poturbowanej nieraz dyplomacji, pogłębienie stosunków transatlantyckich oraz na wsparcie w walce z pandemią i klimatem. Biden już w pierwszych dniach prezydentury udowodnił, że nadzieje europejczyków są zasadne, ale należy pamiętać z czym ma on do czynienia na swoim własnym podwórku.
Wiele osób podchodzi więc do tematu odrobinę ostrożniej. Joe Biden wygrał dzięki wyborcom, którzy oczekują zmian także w samych USA. Społeczeństwo amerykańskie jest niewątpliwie podzielone, nowy prezydent będzie musiał zatem udowonić, że jest prezydentem wszystkich. Z pewnością będzie mu bardzo trudno zaspokoić spolaryzowane społeczeństwo, jednocześnie dbając o lepsze relacje z Europą – a to wszystko w czasach COVID-19.
Jak zwykle, jesteśmy pełni nadzieji. Wygrały wartości, które uważamy za fundamenty dzisiejszego funkcjonowania. Potrzebne jest jednak więcej niż tylko zgrabny rząd, aby mogło to odwrócić niepokojące tendencje antydemokratyczne w państwach europejskich.